Najgroźniejsza broń biologiczna

Redakcja NTL
NTL
17.05.2018
Przewidywany czas: 4 min

Gdybym miał powiedzieć, którego rodzaju broni masowego rażenia boję się najbardziej, powiedziałbym, że biologicznej. Moim zdaniem jest ona bardziej perfidna niż broń jądrowa i chemiczna.

Zobacz odcinek:       https://youtu.be/raMiib2O28k

Tworząc ranking najgroźniejszych rodzajów broni zacząłem się zastanawiać, jakie kryteria powinienem wziąć pod uwagę. Na pewno skalę i skuteczność rażenia, koszty produkcji i dostępność komponentów, zaawansowanie technologiczne i łatwość zatrudnienia specjalistów. Nie bez znaczenia jest także to czy po użyciu można zająć zdobyty teren, czy też trzeba latami czekać, aż „czynnik zabijający” się zneutralizuje.

Organizmy chorobotwórcze, które wywołują tak groźne choroby jak cholerę, ospę, dur brzuszny, plamisty, dżumę czy żółtą febrę, a także grypę można zdobyć stosunkowo łatwo w licznych bankach genetycznych, znajdujących się przy dużych ośrodkach naukowych. Znane są przypadki kiedy państwom rządzonym przez dyktatorów, chorobotwórcze bakterie czy wirusy dostarczała firma kurierska. Koszty produkcji broni biologicznej są bardzo małe.

Do rozmnażania bakterii wystarczy wiedza zdobyta na podstawowym kursie biologii, a można to robić w niewielkim laboratorium, które można umieścić właściwie wszędzie. Do rozmnażania na masową skalę groźnych organizmów można użyć kadzi, które wykorzystuje się np. do … warzenie piwa.

Broń biologiczna jest bardziej perfidna niż chemiczna. Można rozsiać nad wybranym terenem bakterie, które np., zniszczą uprawy i doprowadzając mieszkańców do głodu, albo gospodarkę do upadku. To się nazywa terroryzm socjoekonomiczny. W taki sam sposób można zabić wszystkie zwierzęta hodowlane. Zarazki nie muszą być zrzucane z samolotów, mogą być roznoszone przez owady czy gryzonie. W rzeczywistości historia zna takie przypadki.

W 1940 roku, na chińskie miasta, Japończycy rozrzucili zakażone dżumą pchły, wywołując epidemię. Ale to nie był pierwszy przypadek użycia broni biologicznej. W starożytności zatruwano studnie wrzucając do nich zdechłe zwierzęta, a nierzadko zdarzało się, że w czasie oblężenia z katapult w kierunku miast wystrzeliwano zwłoki ludzi czy zwierząt, które zmarły na jakąś chorobę zakaźną. W czasie jednej z wojen pod koniec XV wieku Hiszpanie skazili wino w Neapolu krwią trędowatych.

Bardzo trudno powiedzieć kiedy po raz ostatni mieliśmy do czynienia z atakiem bronią biologiczną. W zależności od wykorzystanego patogenu, od ataku do epidemii może minąć nawet kilka tygodni. W innych przypadkach skutki chorobotwórcze mogą nastąpić niemalże natychmiast po ataku. Nawet gdybyśmy wiedzieli że właśnie zrzucono na nas, wpuszczono do wody w wodociągach, albo do wentylacji w budynku chorobotwórcze bakterie, niewiele możemy zrobić. Szybka i wysoka dawka antybiotyków? Tak, ale tylko wtedy, gdy wiemy czym zaatakowano. A określenie tego wcale nie jest takie proste. Testy wyszkolonych grup ludzi (muszą jeszcze znajdować się gdzieś w pobliżu) mogą trwać nawet kilka godzin, a jest to czas w którym większość bakterii już się w organizmie „zadomowiła”. Nawet jednak, gdyby od razu było wiadomo jakimi bakteriami zaatakowano, z symulacji robionych w USA wynika, że skuteczny atak biologiczny bakteriami wąglika tylko na jedno większe miasto zaowocowałby zużyciem całych krajowych zapasów antybiotyków w ciągu dwóch tygodni.

A co się stanie gdy na czynnik biologiczny nie ma antybiotyków? Jeden z twórców radzieckiego programu broni biologicznej Ken Alibek po ucieczce do USA mówił wprost, że celem radzieckich naukowców pracujących nad bronią biologiczną było produkowanie takich bakterii i wirusów, na które nie ma szczepionek ani antybiotyków. W praktyce jedna grupa naukowców produkowała metodami inżynierii genetycznej zabójczy organizm, a druga próbowała znaleźć antidotum. Jak się to NIE udawało, uznawano czynnik za idealny do użycia. Usilnie pracowano – a może dalej się to robi – nad zwiększeniem tzw. wirulencji bakterii czy wirusów, których naturalną szkodliwość uznano za niewystarczającą. Wirulencja to zdolności do wniknięcia, namnożenia się oraz uszkodzenia tkanek. Stwarzano także szczepy, które w naturze nie występują, łącząc np. najbardziej groźne cechy dwóch bakterii. Można było mieć pewność, że wróg na pewno nie ma na taki czynnik ani szczepionki ani antybiotyku. W ten sposób powstawały nowe odmiany wirusa ospy i wirusa Marburg.

Broń biologiczna jest groźniejsza od chemicznej jeszcze pod jednym względem. Jest samopowielająca się. Jej zabójcze działanie może się potęgować z biegiem czasu.Drobnoustroje rozsiane podczas ataku biologicznego rozmnażają się w organizmach ofiar i dalej rozprzestrzeniają się same. Tak właściwie wcale nie trzeba dużej ilości bakterii, żeby zarazić sporą grupę ludzi. Niewielka ilość bakterii wąglika – które w formie przetrwalnikowej wyglądają jak kakao – można przetransportować wszędzie. Nawet najbardziej drobiazgowe kontrole nic tutaj nie pomogą.

Broń biologiczna ma jednak dosyć istotną wadę z punktu widzenia prowadzenia wojny. Na długi czas może skazić zaatakowany teren. Brytyjczycy w czasie testów skuteczności laseczek wąglika pod koniec II Wojny Światowej skazili na 50 lat tereny szkockiej wyspy Gruinard. Oczywiście z punktu widzenia terrorystów, skażenie to żadna wada. Terroryści zwykle nie zajmują zaatakowanych przez siebie terenów.

Podsumowując. Broń biologiczna jest łatwa w użyciu i transporcie. Można ją – np. wąglik – przesłać nawet listem. Sama się powiela a jej wyprodukowanie – mówię tutaj o najbardziej dostępnych szczepach – nie wymaga dużej wiedzy. Dla terrorystów jest mniej dostępna niż niektóre trujące gazy, a jej sporym minusem jest to że zostawia za sobą skażony teren. Z kolei plusem jest to, że używający tej broni może zostać niewykryty. Śmierć ludzi, zwierząt, zagłada upraw może wystąpić wiele dni a nawet tygodni po użyciu tej broni.

Zobacz również

Podcasty NTL